4 sierpnia 2014 roku
Ten dzień zapadnie mi na zawsze w pamięci jako jeden z najszczęśliwszych dni w moim życiu. Minął już miesiąc od tego wydarzenia więc czas najwyższy na podzielenie się z Wami jak to było.
Poród był planowany, a mała przyszła na świat przez cesarskie cięcie. Decyzję taką podjęli lekarze albowiem mała pozostawała w położeniu miednicowym. Przyszła na świat w szpitalu Ujastek w Krakowie. No ale zacznijmy od początku...
Do szpitala trafiłam 1 sierpnia, gdzie pozostałam do dnia porodu. Warunki i opieka na oddziale były rewelacyjne. Stres był ogromny, chyba wolałabym jakby się to stało z zaskoczenia :) Najgorszy był dzień przed zabiegiem. Nie mogłam zasnąć a w głowie miałam tylko jedno - TO JUŻ !
Wczesnym rankiem przyszła pielęgniarka przygotować mnie do zabiegu i od tego czasu oczekiwałam godziny zero czyli jedenastej bo na tą godzinę był ustalony zabieg. Jak to w życiu bywa nic nie jest tak jak chcemy i z godziny jedenastej zrobiła się dziewiąta. Tutaj nastąpił chaos totalny. Przyszła pielęgniarka i oświadczyła mi ze idziemy na sale operacyjną, a ja w totalnej rozsypce. Niespakowana, do tego męża brak - telefonu oczywiście nie odbiera ! Więc dzwonię do wszystkich najbliższych by mu przekazali że wszystko się odbędzie wcześniej ale oczywiście co ?! Nikt nie odbiera ! Pomyślałam sobie "co ma być to będzie, trudno".
Tak trafiłam na salę przedoperacyjną, gdzie przeleżałam godzinę z zawałem serca. W tym czasie mąż zdążył dojechać (kochany mój), a pielęgniarki oczywiście narobiły mi nie potrzebnie strachu. Bo co prawda mąż nie mógł być ze mną, ale buziak przed wszystkim musiał być no i musiałam wiedzieć że czeka na nas za drzwiami - kobietą w końcu jestem :) Potem wszystko potoczyło się bardzo szybko, znieczulenie, parawanik, akcja z umieraniem :D Po położeniu na stole zrobiło mi się słabo i już przez chwilę myślałam że umieram, cała ja :) Poprosiłam pielęgniarkę by potrzymała mnie za rękę - od razu zrobiło mi się lepiej. Godzina 10:12 i słyszę płacz, najpiękniejszy wyczekiwany a łzy spływają mi litrami po policzkach. Chwilę później słyszę 3300 wagi 55 cm i 10 punktów. Proszę by położyli mi ją na piersi. Wtedy pierwszy raz widzę tą małą istotkę, wyczekiwaną i kochaną ponad życiem. Do końca życia nie zapomnę tego co wtedy czułam, była taka mała i cieplutka. Byłam taka szczęśliwa. Chwilę później Różyczka została zabrana - w końcu przed drzwiami czekał na nią tatuś. A ja już do samego końca miałam uśmiech na twarzy. Potem szybki transport do sali poporodowej. Zaraz przychodzi do mnie mąż i płaczemy razem. Dziękuje mi za taką piękna córeczkę a uczucia jakie nam towarzyszą są nie do opisania ! Niestety mała ze względu na to że miała wody płodowe w płucach nie trafiła do mnie od razu, jak mi później wyjaśniono był to efekt tego że przyszła na świat przez cesarskie cięcie i nie jest to nic niepokojącego. O 20 byłam już na nogach mimo iż pionizacja miała być następnego dnia ale oczywiście wywalczyłam to w tym samym dniu. Przejęta tym że mała nie była ze mną, przez cały dzień po porodzie nie zmrużyłam oka ani na moment. Czekałam aż minie dziesięć godzin i będę mogła wstać i ją zobaczyć. Tak też wstałam sama samiuśka, na pytania "kręci się pani w głowie" z uśmiechem odpowiadałam że nie chodź kręciło się jak jasna cholera potem sama wzięłam prysznic bo w końcu musiałam odwiedzić moje dziecko ! :D Upewniłam się że wszystko z nią w porządku, policzyłam wszystkie palce u rąk i stóp sprawdziłam czy jest cała i zdrowa nadal nie wierząc że ona jest moja. Później wróciłam do sali i zmęczona a zarazem szczęśliwa zasnęłam i to by było na tyle. Kolejne dni w szpitalu zleciały szybko, mała wróciła do mnie w drugiej dobie od samego początku jest karmiona piersią. Na początku na odległość, laktator chodził dzień i noc a ja co trzy godziny zasuwałam z mlekiem przez pół szpitala. W nocy szłam z zamkniętymi oczami, oczywiście wielki podziw ze strony personelu bo koleżanki z sali których dzieci również były tam gdzie Różyczka słodko spały a pielęgniarki karmiły ich dzieci mlekiem zastępczym ale ja oczywiście jestem uparciuch i powiedziałam że będę ją karmić i koniec kropka. W czwartej dobie wróciłyśmy do domu i na dobre rozpoczęła się najpiękniejsza a zarazem bardzo trudna przygoda zwana rodzicielstwem.
Dziś nasza córeczka ma już 5 tygodni a ja wreszcie zrozumiałam magie słów "ciesz się każda chwilą bo czas tak szybko leci". Każdego dnia zaskakuje nas czymś nowym.
Bywają piękne chwilę ale zdarzają się też bardzo ciężkie. Ale wiem jedno - nie żałuje żadnej decyzji w swoim życiu. Mimo iż wielu próbowało mi wmówić iż to nie jest czas na dziecko ja wiedziałam że to najwspanialsza decyzja jaką wspólnie podjęliśmy.
Podsumowując, mój poród był wydarzeniem pięknym a zarazem bezbolesnym. Chodź wielu powie iż to właściwie nie był poród, tylko zabieg. To cieszę się że to mimo wszystko miało taki przebieg, wspominam go jako wydarzenie piękne a nie bolesne. Bardzo pragnęłam porodu naturalnego lecz niestety nie było to zależne odemnie i wyszło jak wyszło. Personel szpitala spisał się na sto procent, byli na każde wezwanie.
Pozdrawiam !